piątek, 26 sierpnia 2016

HOLIDAY RUSH and... thanks.

Cześć wszystkim!!!
Na początek: przepraszam za nieobecność. Naprawdę chciałam coś napisać, ale leniwe osoby wolą czytać książki pod kocem... Szczerze, nie mam pojęcia ile książek pochłonęłam w te wakacje, ale w śród nich były wszystkie części Szeptem, Mała księżniczka i Niezgodna, którą skończyłam czytać wczoraj.
Druga rzecz: byłam w kinie na Sucide Squad, niesamowite!!! Kto jest waszym ulubionym bohaterem? Moim Harley Quinn i El Diablo, no i ewentualnie Deadshot.
Po trzecie: zostałam nominowana do LBA!!!!
Bardzo się cieszę, serce strasznie mi wali!!! Aha, dzięki darkyashleycreated.blogspot.com, jesteś super!
 Nie sądzę żebym musiała wyjaśniać co to jest LBA ( nie, to nie jest Lodowa Budka Anorektyków), ale chodzi mniej-więcej o zadanie 11 pytań 11 blogom no i tak dalej...
 Zacznijmy c:


1.Jakie jest twoje ulubione narzędzie w Paincie tool SAI? Jeżeli go nie masz: jakiego najczęściej używasz?
Tool co? Raczej nie używam...

2.Masz Simsy? A masz dodatki? Jeśli tak to jakie?
Mam czwórkę i dodatek witaj w pracy, ale jakoś ostatnio nie korzystam...

3.Masz kredki Progresso? Jeśli tak to ile kolorów?
Nie rozumiem czemu ludzie przywiązują wagę czym rysują, nie potrzebnie wyrzucają pieniądze w błoto. Zamiast kredek za pięć milionów warto poćwiczyć nad techniką ;) (używam kolorowych długopisów, bardzo wygodne)

4.Kojarzysz gre Unravel? Ciekawi Cię?
Umm *wpisuję w google grafika* Może bym zagrała.

5.Czytałaś jakiś komiks z Batmana?
Niestety, ale spiderman i superman z 1993 nie są mi obce ;)

6.Lubisz placki?
Osobiścię wolę naleśniki.

7.Jesteś Potterhead?
Czy jestem? Oczywiście! Pochwalę się, że w przedszkolu byłam w kinie na Insygniach Śmierci i przeczytałam wszystkie części w 2 miesiące ^^ 

8.Umiesz wróżyć z kart?
Nie...

9.Masz musical.ly ?
Mam parę wspólnych musicalów z przyjaciółką (nasz blog: eahaloonasisters.blogspot.com)

10.Robiłaś kiedykolwiek tęczowe tosty? Chcesz je zrobić?
Co? Nie.

11.Masz MovieStarPlanet? Grasz w to jeszcze?
Zastanawiam się nad założeniem takiego konta blogowego, żeby wszyscy mogli do mnie napisać i zaproponować temat na następnego posta, ale możecie to robić w komentarzach XD No i.. nie gram
 Nominuję:
  1. eahaloonasisters.blogspot.com    
  2. darkyashleycreated.blogspot.com
  3. dariavaria.blogspot.com   
  4. lazurkowasztuka.blogspot.com
  5. *nie znam innych blogów sorki xd*
No dobra, pytanka:
  1. Podstawowe: co sądzisz o moim blogu? ^^
  2. Wymarzony zawód?
  3. W jakim kolorze zwykle nosisz ubrania?
  4. W co najchętniej grasz na komputerze?
  5. Ulubiona książka?
  6. Najlepsze śniadanko?
  7. Lubisz czytać???
  8. Jak wyglądasz? (opisz)
  9. Czego najbardziej się boisz, a co ''strasznego'' lubisz?
  10. Kiedy skończę 18 lat... (załóżmy że to pytanie)
  11. Czemu zaczęłaś pisać blog?

Dzięki za nominacje! Bawcie się dobrze ^^
                                                                                                                                         Miss  Jackson

czwartek, 23 czerwca 2016

MY FRIENDS PART and some awesome music.

Dawno, dawno temu miałam sobie przyjaciółkę. Byłyśmy najlepsze i wszystko robiłyśmy razem. Trwało to bardzo długo. Ale Zuzia jest chyba fanką przyjacielskich trójkącików i dodała kogoś do naszej  przyjaźni: Faustyna była gwiazdą- śmieszna, inteligentna i popularna. Ja? Na pozór pewna siebie zołza, ale każdy kto się do mnie zbliżył odkrywał drugie dno: nieśmiałe, ciche, no i o żelkowym sercu.
Przyjaźń układała się dobrze.
W trudniejszych chwilach sięgałam po pomoc Karola, którego znałam od dziecka. Przez pewien moment byliśmy nierozłączkami.
W końcu jednak przestałam być na pierwszym miejscu dla Zuzi, rzecz jasna zastąpiła mnie Faustyna, ale ja grzecznie za nimi dreptałam, niewtajemniczona i odrzucona.
Zuzia gniewała się na mnie o wszystko, czasem się ze mnie naśmiewała. Postanowiłam więc, że zaprzyjaźnię się z Eweliną [IceCreamBusPhotos.blogspot.com](była przyjaciółka Faustyny), przynajmniej na czas, aż Zuzia do mnie wróci: byłam nią w pewien sposób zauroczona.
Sprawy obrały jednak inny obrót: naprawdę zaprzyjaźniłam z Eweliną i zostałyśmy BFF.
Zuzia oczywiście rozpłakała się, czym zdobyła przychylność całej klasy. Zostałyśmy bardzo radosnymi samotnicami!
Po pewnym czasie dołączył do nas także Karol. Byłam tym bardzo zadowolona.
Trwało to ponad rok. W pewnym momencie zauważyłam, że Ewelina spędza coraz  mniej czasu... ze mną.
Powtórka z rozrywki.
Kiedy więc siedziałam samotna oglądając moją przyjaciółkę w trakcie robienia setnego selfie w tym dniu, zawsze podchodziła do mnie Zuzia i poprawiała mi humor.
Niezmiennie.
Zaczęłam się zastanawiać, czemu ja porzuciłam... ale odganiałam te myśli.
Jednak zaczęłyśmy się do siebie zbliżać... znowu.
Tak, pewnie pomyślicie, że jestem jakaś dziwna. Też tak myślę.
No i... znowu zostałyśmy BFF. Mimo, że z trudem... ale...
Pamiętacie co mówiłam o tych trójkącikach? Zgadnijcie kto się wtedy pojawił?
Julka- była w tej klasie dopiero 2 lata, ale szybko zdobyła pierwszych znajomych. Mimo, że była całkiem sympatyczna, wypierałam ją, tym bardziej, że nazywała Zuzię swoją najlepszą przyjaciółką.
Po roku znowu coś się stało... jakaś zmiana...?
Może moja, może kogoś innego... ale znalazłam z Julką wspólny język. Wtedy Zuzia się obrażała, ale nawet mnie to nie interesowało. Julka we wszystkim mi pomagała, szczególnie kiedy Zuzia nie miała dla nas czasu, bo była POPULARNA. Zniknęła ta zabawna, nieco dziwna, ale pomocna część mojej przyjaciółki. Pamiętam, jak pomagałam jej kiedy płakała, śmiałam się razem z nią i nigdy nie obrażałam. Nawet kiedy obrażała mnie i była złośliwa, tylko przytakiwałam.
Mimo, że miałam ochotę wytrzeć chodnik jej twarzą  rzucić się na nią z pięściami...
No i... uwaga, ja i Julka jesteśmy BFF.
Tak, wiem, co o mnie myślicie...
Julka [betterandworstworld.blogspot.com] jest sympatyczna i poważna, no, w większości przypadków. Ma piękne, średniej długości blond włosy i popielate oczy. Od niedawna nosi okulary, co dodaje jej uroku. Jest niska, ale ładna i zazwyczaj ubiera się na różowo. Jest inteligentna, zabawna... Więcej można powiedzieć tylko tyle, że jest zagorzałą fanką popu :)))
A skoro już mowa o muzyce, to chciałabym pokazać wam parę fenomenalnych kawałków zespołu Skillet... pokazywałam wam kiedyś Monster, prawda?



piątek, 3 czerwca 2016

PLEASE READ IT cause i'm triton.

Dobra! Teraz was zaskoczę.
Od pewnego czasu zaczęłam zastanawiać nad swoim pochodzeniem, no i w ogóle jak znalazłam się pośród ludzi. Oprócz tych arabskich nie znam do końca swoich odległych korzeni, to więc podsunęło mi myśl, iż nie urodziłam się człowiekiem! Otóż tak! Gotowi? Lecimy z tym koksem!


   Mieszkałam sobie spokojnie w Oceanie Spokojnym (dobra, spaliłam) i byłam trytonem.
He he, witam wszystkich Potterhead!
Ale nie, czekajcie! Dopiero się rozkręcam!
Miałam trytońską matkę, syreniego ojca i rekina-ludojada Pimpka. Byłam więc coś na wzór syreny, tyle że z trytońskim ogonem. Żyło mi się dobrze, ale byłam ciekawa drugiego świata i często wypływałam na powierzchnię rzucając kamieniami w nieświadomych ludzi.
Raj!
Leczże pewnego dnia, gdy znudziła mi się ta cała zabawa z człowiekami, wypłynęłam na powierzchnię z Pimpkiem, i udawałam, że rekin chce mnie pożreć.
Tymczasem po plaży przechadzała się przesłodka para świeżo po ślubie. Gdy tylko zobaczyli rączkę dziecka od razu wyciągnęli mnie z wody. Jakie było ich zdziwienie, gdy zobaczyli dzieciaka z rybim ogonem! Myśleli, że to jakiś wodorost, więc zdarli go ze mnie, a że kobieta zrobiła się głodna, połknęła mnie. Nic dziwnego, że po ,,porodzie'' nie płakałam, bo przecież zapomniałam zupełnie wszystkiego, tak jak świeżutkie niemowlaczki zapominają jak pływać.

   O, i jeszcze jedno!
Jest to niestety smutna wiadomość! Mam 92 wyświetlenia co naprawdę by mnie cieszyło, jednak okazuje się, że większość z Was ogląda (bądź nie) tylko najnowszy post...
Proszę, bardzo mi zależy, żeby ktokolwiek oczekiwał na następną notkę...
Jeżeli jesteś czytelnikiem, takim najprawdziwszym zaciekawionym dalszych moich poczynań czytelnikiem, zostaw komentarz! To będzie olbrzymia motywacja!
Może moje posty są za długie? Piszcie!
Koniecznie powiedzcie co Was zaciekawi, a ja napiszę o tym na blogu, no i polecę waszego bloga!

                                                                                                                                        Bądźcie sobą!!!
                                                                                                                                           Miss Jackson

poniedziałek, 16 maja 2016

NOTHING IS PERFECT but grand hotel is.

Cześć!
Zapewne wiecie z czym wiąże się maj- z I Komunią Świętą.
Hej! Ale nie z moją!
Chodzi tu o moją małą kuzynkę, która mieszka w wiosce pod Gdynią.
Bardzo się ucieszyłam, nawet mimo tego, że jeździmy tam parę razy w roku. Ciocia z Wujkiem mieszkają w pięknym domu, mają super grzecznego psa no i zawsze jest tam wspaniale!
Pobudka była o ósmej, wyjechaliśmy o dziewiątej a i tak było za późno. Zajechaliśmy tylko po prababcię i ruszyliśmy w drogę.
Prawie cały czas słuchałam muzyki z tabletu, ale tylko przez słuchawki, bo rodzice nie podzielają mojego stylu muzyki.
Gdy zaczęliśmy już głodnieć zatrzymaliśmy się w Karczmie Warmińskiej, w sumie tak jak zawsze. 
Uwielbiam tamtejsze jedzenie i swojski styl, ale w środku nie było miejsc a na podwórku... padał deszcz.
Zapakowaliśmy się więc z powrotem do naszego Peugota i ruszyliśmy dalej.
Zdaje mi się, że rodzice uwielbiają wiejskie żarełko, bo po chwili byliśmy już pod Gospodą u Babuleja. W środku było ładnie, wiecie, coś w stylu #DzikiZachód2020.
Zamówiłam gyros z drobiu, tak samo jak tata i mój brat. Babcia i mama tez coś tam wzięły no i w sumie zapłaciliśmy 100 PLN.
Niestety czekaliśmy bardzo długo, porcje były ogromne... ale jedzenie znakomite.
Jak masz czas, pieniądze i jesteś głodny jak wilk, to odwiedź Gietrzwałd...
No cóż... i ruszyliśmy dalej.
Ale wreszcie byliśmy na miejscu, uszy bolały mnie od słuchawek niemiłosiernie, jednakże cieszyłam się, że znowu tu jestem, mimo, że na jedną noc.
Następnego dnia, byłyśmy już gotowe, znaczy się my- kobiety i laseczki, ja ubrana pod przymus mamy a LiLi... tak jak chciała.
*ZAZDROŚĆ*
Ceremonia odbyła się w małym kościółku w Gdyni, do którego zwykliśmy chodzić.
Potem, dostaliśmy instrukcje, dokąd jechać na obiad, bo miejsce do świętowania było niespodzianką...
Jechaliśmy wedle instrukcji aż do Sopotu, a naszym oczom ukazał się...
Grand Hotel!!!
Weszliśmy do hallu, gdzie przywitała przemiła obsługa. Ja, ciocia Wilczek (długa historia), jej chłopak Mariusz i rodzice byliśmy pierwsi, więc tylko daliśmy tort zrobiony przez moją mamę i poszliśmy do lobby.
Masakra! Tam było tak ślicznie, że masakra!!!
Co ja tu w ogóle robię!?
Dookoła siedzieli ludzie z różnych krajów zamawiający kosztowne drinki, no i ja, taka malutka wpatrzona w sufit dziewuszka.
Co chwila ktoś przychodził i nas witał, cudowne uczucie!
Gdy wszyscy goście się zjawili i weszli do sali, podziwiając jej każdy kąt. Po chwili na stół weszły przystawki, a mianowicie bruchetty (kromeczki chleba z pomidorem i serem) których i tak nie lubię, więc dałam je bratu, a sama zaczęłam sępić od dorosłych krewetki (oni mieli inne menu) z ich tatara z łososia. W przerwie poszliśmy do sali pamięci, gdzie wisiały czarno-białe zdjęcia ważnych gości, którzy kiedyś odwiedzili Grand Hotel.
Może w to nie uwierzycie, ale był tu m.i. Prince, Shakira, Putin i inne znane na całym świecie postacie. Gdy wróciliśmy na stole były już przystawki przystawek- zupa pomidorowo-pomarańczowo-czekoladowa- prawdziwa bomba smakowa! Myślę, że była smaczna, ale zbyt wymyślna. Fajnie smakowałaby jako sos do puree :))
Mimo, że następnym punktem w menu była wyczekiwana przez wszystkich polędwiczka w sosie kurkowym z warzywami w esencji maślanej (czemu to taka długa nazwa?) to kelner przyniósł przepyszny sorbet miętowo-cytrynowy. 
Pyszota!!!
Pewnie chcecie wiedzieć co z tą polędwiczką! 
Była podana z genialnymi ziemniaczkami w mundurku! Potem był torcik czekoladowy z owocami i lodami waniliowymi no i na koniec tort mojej mamy, który na tle tego wszystkiego                                                                                       był zwykły i niesłodki...
Po trzech deserach, dwóch przystawkach i znakomitej polędwiczce poszliśmy zwiedzać... Ale jeżeli naprawdę chcecie zobaczyć to na żywo i spróbować TAKIEGO jedzenia to zainwestujcie te parę stówek. Mówię wam, warto, ja spróbowałam i chcę to powtórzyć!!!
Jednak potem pojechaliśmy do domu, szczęśliwi najedzeni i zmęczeni do szpiku kości...
                                                                                                               Do zobaczenia w Grand Hotelu!
                                                                                                                                             Miss Jackson

poniedziałek, 2 maja 2016

THE SMELLS OF THE FOREST in the desert.

Obudziłam się dziś jak zwykle o 9:33. Nic dziwnego, wszak całą noc dręczyły mnie koszmary. Śniło mi się, że uciekam od jakiegoś kreskówkowego człowieka przez kreskówkowy las, a im szybciej biegłam, tym częściej stawał na mojej drodze i śmiał się...
Poszłam więc do salonu zupełnie nieprzytomna. Mama zaproponowała spacer, a ja, bez ciekawszych możliwości spędzenia czasu, zgodziłam się.
Na szybkiego włożyłam na siebie żółtą koszulkę, granatowe spodnie, różową bluzkę, którą mama zabrania nosić mi do szkoły (jest rozciągnięta, porwana i wiecznie brudna), dwie inne skarpety, bo u mnie w domu znalezienie pasującej pary graniczy z cudem, ocieplane buty i stara bomberkę, która dała mi babcia. Nie zdążyłam nawet zrobić niczego z włosami (czytaj:dzikimi lianami) i wyszłam z domu. Ubranie było zbyt grube na TAKĄ pogodę. Było dokładnie 13,7 stopni, a ja czułam jakby było powyżej 28.
Gdy tylko minęliśmy pierwszy wiadukt, naturalnym odruchem było zostawienie kurtki na pobliskim moście. Wkrótce dołączył do nas Alex na SWOIM rowerze.
Kiedyś miałam bardzo fajny zielony rowerek dla dzieci ok. 5-7 lat. Malutkie cacko. Gdy jednak mój braciszek zapragnął mieć rower, więc oddałam mu swój i kupiłam sobie nowy (część z moich pieniędzy, sama rozbijałam świnkę skarbonkę). Kiedy jednak mój brat wyrósł z Towerka musiałam oddać mu i ten, ale i tak to przeciągałam. Jednak brat rósł i nie było wyboru- ofiarowałam mu i tamten. Miałam nauczyć się jeździć na rowerze mamy, ale ona jest tak niemiłosiernie wysoka, że i jej rower był za duży. Wróciłam więc do Towerka. Musiałam wyglądać na nim komicznie, bo tata go sprzedał. Bum, jestem pozbawiona środka lokomocji.
Wracając do rzeczy szliśmy tak razem niczym przez pustynię, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że nie użyłam dezodorantu, więc po powrocie do domu będę jedynie śmierdzącą papką.
Masakra.
W drodze powrotnej rozmowa z mamą zaczęła się kleić. Zachwycałam ją wywodami o kanarkach oliwkowych i wronach siwych, a ona w nagrodę zabrała mnie do lasku.
Domyślacie się pewnie, że nogi miałam jak z waty, ale bardzo chętnie na to przystałam.
W lasku było pięknie. Dookoła pachniało kwiatami i drzewami, jak to zwykle pachnie w wiosennym lesie o dziesiątej, Ze względu na ataki kleszczy musieliśmy iść główną drogą, ale myśl o tych wspaniałych pieśniach ptaków przyprawiała o chęć skręcenia w lewo.
Już wiem, jak czuł się Czerwony Kapturek.
W takich momentach poważnie zastanawiam się, czy aby to na pewno zima jest moją ulubioną porą roku. Koniec końców trzeba było zawrócić, bo na horyzoncie pokazywały się już pierwsze bramy, a znając Bronxa, na pewno zostały by z nich jedynie wykałaczki.
Pędząc (w miarę możliwości) do domu, mama powiedziała, że urządzimy dziś grilla (YEES!) i możliwe, że pojedziemy na Bindugę, żeby pies mógł sobie naprawdę popływać zanim zacznie się sezon.
Binduga to plaża niedaleko nas, na którą zwykliśmy jeździć rowerami, ale tym razem pewnie wybierzemy się samochodem (Bronx+rower=masakra).
Cieszę się, że znów daliście mi swoją uwagę! Nie zapomnijcie o komentarzach i polecaniu własnych blogów!!!
                                                                                                   Nigdy nie przestawajcie dążyć do celu.
                                                                                                                                            Miss Jackson

niedziela, 1 maja 2016

SOME SCARY STORIES and boring day.

Dzień, który miał opływać ketchupem i kiełbaskami z grilla zaczął się ostrą pobudką o 9:00.
Nie była to pobudka w stylu mamy, czyli ''Wstaaawać, idziemy do szkooły''. *śpiewny ton*
Była to pobudka taty. Składa się mniej-więcej z 3 punktów:

  1. Otworzyć drzwi i wpuścić psa.
  2. Pozwolić, by zaczął mnie lizać.
  3. No i krzyczeć, żebym wstała.
Potem po moim ulubionym śniadaniu, czyli naleśnikach z Nutellą, musieliśmy ubierać się i myć zęby.
                    (Bez odpoczynku na kanapie, bez słodkiego, niedzielnego lenistwa)
Do kościoła mieliśmy być na 10:30, ale wyruszyliśmy już o dziesiątej, żeby zdążyć do miasta na 10 minut przed mszą.
Poza tym, musieliśmy zajechać jeszcze do jednej ze znajomych rodziców i dać im tort który zrobiła moja mama na I Komunię ich syna.
Tak dla waszej wiadomości, moja mama robi NAJLEPSZE słodycze w mieście. Niestety marnuje swój talent siedząc cały dzień w szkole, nauczając angielskiego.
Pomagałam jej wczoraj, i nie wiem jakby ona dałaby beze mnie radę, jestem przecież jej kochaną pierworodną z nadzwyczaj rozwiniętym zmysłem estetycznym i chorobliwą skromnością.
Na domiar złego rozpętał się okropny deszcz więc pomysł grilla trafił szlag.
Wielka szkoda, bo miałam ochotę pobyć na świeżym powietrzu z możliwością jedzenia i wchodzenia na pobliskie jabłonki.
Ostatnio w naszym sąsiedztwie nie jest do końca bezpiecznie... brzmi jak jak wycięte z filmu, no nie?
Zaczęło się od tego, że w okolicy były widywane dwa psy- owczarek niemiecki i jakiś inny wielki pies, którego rasy nie znam...
Parę tygodni potem psy się rozkręciły.
Na polu mojej babci pojawiło się rozgryzione truchło bociana. Dawało to okazję do żartów. Z początku.
Potem mój pies zaczął znajdować rozgryzione ptaki i koty. Niedawno Bronx przyniósł takiego kota (a raczej jego nogę i kawałek kręgosłupa) którego dzielnie wzięłam i wyrzuciłam. *HERO*
Sprawy jednak wydawały się niegroźne i niepowiązane, aż pewnego zimowego dnia...
Moja mama wyszła wyrzucić kompost do przeznaczonego do tego pojemnika (znajduje się on niedaleko zbocza). Naturalnym jej odruchem było zerknięcie do podnóża. A tam...
Dwa wielkie psy jedzą, a raczej rozszarpują jelonka. Krew tryskała na śniegu, a one pożerały go żywcem.
Innym razem znalazłam bobra(!) z wyjedzonym mózgiem i odgryzionym ogonem.
Może moja rodzina jest następnym celem tej dwójki...?
Hahaha, te ostatnie to żart.
No cóż, myślę, że zakończymy tego posta w tym momencie.
Zapraszam do obserwowania mojego bloga i polecania swoich w komentarzach!
                                                                                                           Niech wasze światło zabłyśnie!
                                                                                                                                       Miss Jackson



sobota, 30 kwietnia 2016

FIRST SAD DAY with zombies.

Dobra, bez zbędnych powitań chciałabym poruszyć pewien słuszny temat, a mianowicie... mojego życia. Prawdę mówiąc wiele osób od tego zaczyna. Normalka.
Zainteresowania... sztuka, cosplayerstwo, koszykówka, creepypasty, książki... anime.
Jestem dość nietypowym otaku- jedna prywatna manga, anime oglądam kawałkami, fragmentami.
Kocham rocka, nietoperze, pająki, kociaki. No i las, lubię las i czekoladę.
Potterhead. Ulubiony zespół- Panic! At The Disco. Wokalista- Adam Lambert, szczególnie stare piosenki. Fobia- wszelki bród (dziedzictwo po tacie).
Nienawidzę zawierać nowych przyjaźni, z przymusu chodzę na zespół tańca ludowego.
Zawód- oficjalny pomagier mamy w doborze ciuchów (tak jakby mnie słuchała...).
Nie lubię mody, gardzę nią. No i nie lubię Youtuberów.
No chyba że Chrisa Villaina. On jest boski.
Słabość do słodyczy, mojego młodszego brata i...
Zwierząt. Ale tylko moich.
Chica- kot, nie lubi być głaskana, ogólnie stara kocica.
Nory- kot, córka Chici, nie boi się ludzi ale gorzej z głaskaniem...
Abis- kot, ale jedyny domowo-rasowy, wielki słodziak, pieszczoszek, trochę agresywny.
Bronx- pies, czarny lablador, 10 miesięcy ale osiągnął już wagę 52kg i wygląd zapuszczonego harta.
                                                          (nie to żeby był gruby)
Mieszkam na wsi, niegdyś oazą, teraz niemal stykamy się nosami z pobliską autostradą.
Spory dom, elegancki i nowoczesny.
           (czytaj: moja prywatna hodowla pająków, oswajalnia kotów, ale głównie dach nad głową)
Ale, mimo tego pięknego dnia, jest mi niewyobrażalnie smutno...
Zaczęło się to w minione wakacje, gdy dowiaduję się, że z ''moim'' zespołem wyjeżdżam do Grecji. Pierwsze wrażenie: WOW, SERIO? DZIĘKI, DZIĘKI, DZIĘKI!!! Miałam rozdawać ulotki. Jednakże, im bardziej się podniecałam, tym bardziej wszystko się mąciło. Okazało się, że będę tańczyła. Sorki, odbiegam od tematu. No tak, moja mama myśląc o mnie (<33) i zaproponowała, że kupimy mi książkę. Szukałam po calutki Empiku... aż znalazłam! Alicja w Krainie Zombie, pierwsza część Kronik Białego Królika od Geny Showalter. No i zaczęło się... w drodze (a także na próbach, podczas zwiedzania i w pokoju) czytałam cały czas, z przerwami na siusiu i paro godziną drzemkę. Czytałam i czytałam- 2 razy. Po powrocie zapragnęłam drugiej części ale akurat odwiedzaliśmy krewnych w Trójmieście, a mama znając moje uzależnienie pozwoliła kupić mi ją parę dni przed wyjazdem ale i tak nie mogłam jej tam czytać. Tortury. Powolne bolesne tortury. Mimo wszystko odzyskałam życie po wyjeździe z Gdyni i zakochałam się do cna z całej książce! Trzecia część pojawiła się w moich rękach niedługo potem. Poszło z płatka, pośród łez i wzruszeń. Ale największe łzy były na końcu. Bo na owym końcu były podziękowania. Podziękowania dla czytelników. Za to że czytali serię. Czytali do końca. Bo to jest koniec serii. Koniec, basta, the end. To był taki smutek. Olbrzymi jak głaz,bo nie sądziłam, że jakakolwiek książka mnie tak wciągnie. Jem naleśniki- pierwsza myśl- Ali jadła kiedyś naleśniki. Wypadek samochodowy? Rodzina Ali zginęła w taki sposób. Nieodzewnie, do cna, ta książka mną rządziła. I zjawiamy się teraz, w tym oto momencie, a raczej dwa dni temu gdy widzę czwartą część. Właśnie tak. No i skończyłam ją czytać właściwie dzisiaj o 15:27. Koniec, basta, the end. Tym razem na 152% koniec. Wszyscy się poślubili, mają dzieci i poważne zawody. Ja też mam poważny zawód- w sensie problem. Co ja teraz, do diabła(tekst ściągnięty z KBK) będę czytała???

Dziękuję ci Gena za ten dar, twoją książkę- natchnienie i powód, dla którego mogłam ślęczeć w sypialni rodziców do późna. Powinnaś zostać królową poezji!

Polecam wszystkim Kroniki Białego Królika!!!
Thiller, nie byle jaki romans!

Na tym skończę, bo myślę, że macie już dosyć. Dziękuję za poświęcenie tych paru chwil swego życia. Wszelkie pytania kierujcie w komentarzach, za które tez dziękuję!
                                                                                                             Nie oglądajcie się za siebie.
                                                                                                                                   Miss Jackson